sobota, 5 września 2015

Hejka wszystkim !!!

Wróciłam i przychodzę do Was z nowym fanfiction. Nie będzie ono bezpośrednio o 5 Seconds of Summer, ale jednym z głównych bohaterów jest Ashton i myślę, że fabuła Was naprawdę zainteresuje. Historia oparta jest na moim wcześniejszym projekcie "Pakt" który przez problemy techniczne nie doszedł do skutku.
Tu macie fragment historii

Całą drogę do domu szliśmy w milczeniu. Ashton przez cały dzień chodził z głową w chmurach, nawet teraz. W pracy ani razu nie rzucił durnego dowcipu, nie tańczył z mopem, nie śpiewał. W pewnym momencie stanął nagle w miejscu bez żadnego ostrzeżenia i zaczął się rozglądać. Może i jest to normalna czynność, kiedy idzie się o pierwszej w nocy, ale na pewno nie dla nas.
- Czy coś się stało? – spytałam wyraźnie skonsternowana
- Ktoś tu jest. - odparł stanowczo
- Daj spokój, jesteś dzisiaj jakiś przewrażliwiony! Przez cały dzień wydajesz się nieswój.
- Nie żartuję. Nie wiem kto, ale ktoś.. – urwał i odwrócił się nagle do tyłu







Jeśli Was zainteresowałam to zapraszam na mojego wattpada,  (rozdziały dodawane będą systematycznie co środę)
https://www.wattpad.com/user/VoodooDoll23


Także do zobaczenia w środę ;) / Roxy a raczej A.Cassidy


środa, 24 czerwca 2015

Epilog


dwa lata później 
- Znowu lepszy od ciebie, jak to jest być cały czas drugim? - zaśmiał się
- Zamknij się, drogę mi zajechałeś
- Jasne, jasne tłumacz się - powiedział i obydwoje wybuchli śmiechem.
- Tato! - krzyk małego chłopca rozniósł się po warsztacie, a już po chwili malec rzucił się na Dominika.
- Co tam?
- Bo Lena, sypie na mnie piaskiem - żalił się malec
- Och to nie dobra dziewczyna, a co  na to ciocia?
- Pokrzyczała ją
- No to chyba sprawa wyjaśniona. Pamiętaj Lenka jest jeszcze mała, nie rozumie tak dużo jak ty
- Zawsze to powtarzasz - spochmurniał
- To może ja sobie z nią porozmawiam - Luke spojrzał na malca
-Mhm - przytaknął i pobiegł do warsztatu, a tam przy motorze trwało prawdziwe piekło.
- Podaj mi Imbus
- Co mam Ci podać? - spytała Wiktoria
- Klucz, ten największy
- Mogłaś mówić tak od razu, a nie jakieś Imdusy - zdenerwowała się przyjaciółka
- Gdzie moja księżniczka? - spytał Luke wchodząc do warsztatu
- Tu - podniosłam dłoń
- Nie ty, gdzie Lenka
- Bawi się w piaskownicy z Kubą
- Z Kubą? ON jako niańka? - mój brat nie potrafił tego zrozumieć
- Jak widać, wydoroślał
- Tak, jasne pewnie, sam babki z piasku buduje - zaśmiał się
- Natalia, Natalia - głos Kamila rozniósł się po budynku
- Co tam?
- Dominik i Luke mają  jutro wywiad o dziesiątej, ty masz spotkanie dzisiaj o szesnastej w sprawie kontraktów i Liz prosił Ci przekazać, że musicie jak najszybciej się spotkać, i dzwonili budowlańcy, wszystko już skończone
- To super, a po co z Liz?
- Rachunki, ma zamiar Cię zabić
- Mhm czyli standard no dobra
- A tu mam jeszcze dla ciebie Wiktoria umowę z Orlenem, sprawdź czy nie ma haków
- Jasna sprawa, połóż na stole - odparł nie odrywając wzroku od Dominika. Była wpatrzona w niego jak w obrazek, a jeszcze rok temu zastanawiałam się, czy ich relacja która już była skomplikowana  pogorszy się po urodzenia dziecka, a tu było zupełnie na odwrót. Od pół roku są małżeństwem, mieszkają razem i w planach jest kolejne dziecko. Lepiej nie mogło się to ułożyć.
U nas z Luke'iem wszystko też się po zmieniało, na świat przyszła Lenka, kupiliśmy psa, dom wszystko szło jak w najlepszym kierunku. Mieliśmy oddanych przyjaciół, wymarzoną prace więc czego chcieć więcej. Żyło się jak w raju, ale jak to zawsze w życiu bywa przyszedł czas na komplikacje, ale to opowiem Wam kiedy indziej.


****
No i mamy epilog ;) Nawet nie wiecie, jak fajnie mi się dla Was pisało, ale niestety czas już na pożegnanie się z tym blogiem, z tą historią, ale chciałabym Was poinformować, że w planach mam kolejne ff o sosach i nie tylko  więc do zobaczenia /Roxy

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział 13

Ta jakże świetna wiadomość szybko obiegła cała Polskę. Już z samego rana słychać było w co drugim dzienniku, że Luke Hemmings przejdzie operacje. Nagłówki prasowe też potwierdzały zasadę "dziennikarz nigdy nie śpi". Pod szpitalem czekał już na mnie tłum reporterów i po raz pierwszy od długiego czasu nie przeszkadzało mi to.
- Kiedy operacja?
- Będzie jeździł?
- Jak się czujesz? - pytania nadlatywały z różnych stron a ja starałam się odpowiadać na wszystkie.
Nawet ten ponury szpital był jakiś żywszy wszystko wydawało się inne, jakbym żyła w dwóch innych światach.
- Panno Hemmings.
- Białoszewska.
- Ach tak przepraszam. Sala do operacji gotowa, zaczniemy za pięć minut.
- Dobrze.
- I proszę się nie denerwować. To będzie długa operacja.
- Oczywiście.
- W poczekalni jest już cala rodzina.
- Dziękuje. - odparłam z szerokim uśmiechem. To musiał być dobry dzień.
Lekarz miał racje w poczekalni była dosłownie cała rodzina, państwo Hemmings z bliźniaczkami, Ashton z rodzicami i bratem, Michael z mamą, Hood z Mali i rodzicami. Moja mama z Piotrkiem, Kamilkiem i Ania, Dominikiem i Wiktorią, a także cały team łącznie z Kamilem, który od wczoraj zajmuje się biurem prasowym. Wszyscy z uśmiechami na twarzy wyczekiwali, aż horror trwający od siedmiu miesięcy się skończy.
- Hej, wiesz może gdzie można tu kupić marchewki? - spytał brat
- Marchewki?! - zdziwiłam się
- Tak, dla Wiktorii.
- Ciążowe humorki?
- Chyba tak. Wiesz?
- W szpitalu to raczej nie, ale dwie ulice dalej jest spożywczak.
- Dzięki. - odparł i pobiegł do wyjścia. Chyba nie zrozumiem kobiet w ciąży.
- Natalia! - no proszę nagle wszyscy zaczęli ze mną rozmawiać.
- Co jest? - spytałam Kubę, który stanął kolo mnie
- Przepraszam.
- Za co?
- Za wszystko, za te akcje z Hemmingsem, za to że nie wspieraliśmy cie z chłopakami w ciężkich chwilach.
- Jak to nie, zawsze mnie wspieraliście, robiliście co należało.
- Jakoś nie do końca się tak czujemy.
- Kuba, naprawdę wszystko robiliście dobrze. - powiedziałam przytulając przyjaciela. Wtedy dotarło do mnie jak bardzo mi tego brakowało.
I nagle wszyscy umilkli i usiedli. W tej niepewnej ciszy trwaliśmy kilka godzin. Każdy był zamyślony i pogrążony w swoim świecie. Najprawdopodobniej wspominali, jak to było kiedy Luke był zdrowy. Te dobre i złe chwile. Myślę, że czas już sobie wszystko wyjaśnić i ułożyć. Ale do tego potrzebny jest on. Tak bardzo go potrzebuje.

***

- Pani Hemmings...  - lekarz zwrócił się do mamy Luke'a - ...wszystko poszło zgodnie z planem, pani syn obudził się. - Na dźwięk tych słów zapanowała wrzawa, wszyscy ściskali się i płakali ze szczęścia. - Ponieważ Pan Hemmings jest jeszcze osłabiony prosiłbym, żeby wchodzić piątkami. - ogłosił i udał się na zasłużony odpoczynek do swojego gabinetu. Najpierw weszli Hemmings'owie a następnie ja, mama, Dominik, Weronika i Piotrek. Kiedy go zobaczyłam serce zabiło mi mocniej a łzy poleciały po policzku. Nie zważałam wtedy na nic, podbiegłam do jego łóżka i przytuliłam go najmocniej jak tylko potrafiłam.
- Kocham Cię. - szepnął mi do ucha a łzy poleciały jeszcze mocniej
- Ja ciebie też. - uśmiechnęłam się przez łzy. Do pokoju weszła pielęgniarka.
- Panno Białoszewska, to dla Pani. - podała mi zaadresowana kopertę
- Od kogo?
- Nie wiem, lekarz prosił abym przekazała. - lekko się uśmiechnęła i wyszła. Rozejrzałam się po pokoju, nikt nie wiedział o co chodzi. Otworzyłam kopertę i od razu zaczęłam czytać
Teraz kiedy to czytasz, pewnie on siedzi koło ciebie. Pozdrów go. Mam nadzieje, że wszystko Wam się po układa i już zawsze będziecie szczęśliwi. Ja z tego miejsca chciałbym przeprosić za wszystko co zrobiłem i czego nie zrobiłem. Za to że w ostatnim czasie byłem strasznym ojcem. Nie chciałem, ale nie radziłem sobie z otaczającym mnie światem. Wszystko stało się dla mnie trudniejsze, przerosło mnie. Nie chciałem Was w to wciągać, dlatego od Was odszedłem. Luke był tylko dobrą przykrywka, żebyście mnie znienawidzili, nie musieli widzieć jak się staczam, żebyście nie musieli cierpieć. Powiedz mamie, że ją od zawsze kochałem i była jedyną kobietą w moim życiu. Dominikowi, że trzymam kciuki za niego i Wiktorie, a także ich dziecko. Patrykowi, żeby nigdy nie rezygnował z marzeń i zawsze był sobą. A maluchom jeśli możesz opowiadaj historie o dzielnym motorze. Tą samą co kiedyś opowiadałem tobie, uwielbiają ją. Mam nadziej, że kiedyś wybaczysz mi te ostre słowa, które do ciebie skierowałem. Nigdy nie miałem ich na myśli. Dom w Poznaniu, jest wasz, możecie go sprzedać lub zamieszkać jak wolicie. Wszystko spisałem w testamencie który ma gosposia. I proszę nie płacz, nie obwiniaj się to nie twoja wina. Byłem chory, oddałem serce twojemu chłopakowi bo wiedziałem, że na to zasługuje. Gdybym nie oddał go jemu za pół roku i tak bym umarł. Mam nadzieje, że o niczym nie zapomniałem i pamiętaj - zawsze będę z tobą sercem.
                                                                                                                 Kochający Tata


Łzy płynęły mi strumieniami, wszyscy patrzyli na mnie oczekując wyjaśnień, ale ja nie byłam wstanie nic powiedzieć. Dałam mamie list a ona zaczęła czytać go na głos. Każde słowo odbijało się echem po pokoju, jak nie kończąca się opowieść. Potem wybuchła salwa szlochu a ja zrozumiałam co działo się w okół mnie w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy.

- Od jak dawna to planowałeś?
- Co?
- Całą tą szopkę, wzbogacenie się, ville, zostawienie nas? - nie odpowiedział. Tak myślałam, to nie wyszło tak nagle. Nie miałam siły. Wstałam z huśtawki i ruszyłam w stronę domu. Spodziewałam się chociaż że będzie się bronić, ale nic. Wparowałam do domu wymijając gosposie.
- Pani Białoszewska! - zaczęła staruszka
- Jestem Natalia. - odparłam
- Natalio, zrozum, najwyżej tak to musiało wyglądać. To przykre ale twój ojciec...
- Przykre? Naprawdę? Stoi Pani po jego stronie?
- Pan Białoszewski to bardzo miły...
- No tak, on Pani płaci. Do widzenia. - powiedziałam na wyjściu.

***

- Nie wierze, że oddasz go tak, bo Cię postraszyłam.- Nie rozczulaj się tylko, daj to co mam podpisać i idź!
- Jesteś żałosny, co mama w tobie widziała.
- To samo co ty przez dłuższy czas, autorytet. - powiedział podpisując dokument. Nie miałam ochoty dłużej tego słuchać. Chwyciłam podpisane papiery i wyszłam. Po drodze natknęłam się na gosposie i wytrąciłam jej tace z ręki.
- Nie zostaniesz na herbatę?
- Nie, dziękuje. - powiedziałam i spojrzałam na list  który trzymała w ręku. Był z tego samego szpitala w którym leżał Luke.
- I jak Pani może mu przekazać, że ma się odpierdolić od Hemmingsa! - wrzasnęłam trzaskając drzwiami. Co on sobie do cholery myślał. Nie, nie ważne czas wszystko po układać.

***

Stał na środku korytarza i tłumaczył coś lekarzowi wymachując rękami i jakimiś dokumentami.
- Czego ty tu chcesz? Mało masz z życia? - darłam się na cały korytarz
- Jestem tu żeby Ci pomóc?
- Tak, a to niby w czym? Nie jesteś w stanie nic dla mnie robić!
- Natalia zrozum.
- Niczego nie będę rozumieć! Mam cie dość! A Pan co udziela informacji poufnych o stanie zdrowia pacjenta? Nie obowiązuje Pana tajemnica lekarska?
- Ponieważ ten Pan..
- Nie niech Pan się nie tłumaczy to moja winna nie powinienem pytać. - odrzekł ojciec co troszeczkę zbiło mnie z tropu- W takim razie wiesz gdzie się drzwi, czy mam Ci je pokazać?
- Znajdę - powiedział z uśmiechem, ale dałabym sobie ręką uciąć, że w jego oczach pojawiły się łzy


***

No i mamy ostatni rozdział. W sumie nie do końca wiem co powinnam napisać więc  po prostu  zaproszę Was na epilog na 21 czerwca i wtedy opowiem Wam, jakie mam plany co do nowych opowiadań. /Roxy

środa, 27 maja 2015

Rozdział 12

Cztery, trzy, dwa, jeden..
Zielona lampka zapaliła się, dźwięk warkoczącego silnika rozniósł się po opuszczonym mieście. Mknęłam miedzy ulicami najszybciej jak tylko się dało. Mijałam stary plac zabaw, na który tak często przyjeżdżałam z rodziną. Huśtawki bujały się delikatnie na wietrze, a ze stojącej obok szkoły można było stworzyć muzeum sztuk pięknych. Barwne graffiti pokrywały gmach z każdej strony tworząc niesamowite historie.
Nagle zza rogu wyskoczył on. Mały, całkowicie wystraszony. Spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami i wyczekiwał chwili uderzenia. Ręka z gazu, wciśnięty hamulec i pisk opon a także niepożądany dźwięk silnika. Wszystko działo się szybko, reakcja była spontaniczna, postawić go dęba czy zrobić wślizg? Co zrobił by Luke? Na to nie było czasu.  Szybka decyzja, wślizg i już po chwili poczułam szorstki asfalt ocierający się o moją skórę. Wychamowałam, pobiegłam do niego. Stał cały czas w tym samym miejscu tak samo zdezorientowany. Wzięłam go na ręce i przytuliłam, jego szara aksamitna sierść ocierała się o obolałe ciało. Po chwili kotek spojrzał na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem i polizał ranę na przedramieniu. W tamtym momencie nie czułam bólu. Nie wiem dlaczego, może było to spowodowane nocnym telefonem ze szpitala a może świadomością, ze on ma rodzinę, nie wiem. Jednak długo nie zwlekałam, cała obdarta wsiadłam z powrotem na maszynę, sprawdzając wcześniej czy nic się nie stało i ruszyłam przed siebie.

***

- Panno Hemmings...
- Białoszewska. - poprawiłam lekarza
- Ach tak, przepraszam. Zadzwoniliśmy do Pani w sprawie Pani chłopaka Luke'a Hemmingsa, gdyż posiadamy nowe wieści.
- Czy on..?
- Nie, no skąd. Wtedy wysyłamy kwiaty. - uśmiechnął się lekarz
- Słucham?
- To taki żart. Mało śmieszny. - poprawił się gdy zobaczył moją minę - Wracając jednak do naszego pacjenta.
- Doktorze, pacjent z pod dziewiątki ma nagły atak! - pielęgniarka przerwała naszą rozmowę a prześmieszny lekarz pobiegł szybko do schorowanego pacjenta. No albo po kwiaty.
Ja natomiast siedziałam w nieznanym mi dotąd gabinecie. Na ścianach wisiało sporo barwnych rysunków przedstawiających szczęśliwą gromadkę osobników przypuszczam, że rodzinę. Obok całej wystawy intrygujących arcydzieł wisiał duży zegar z nazwami chorób zamiast liczb. Ten facet ma naprawde nieskazitelne poczucie humoru. Posegregowane dokumenty, na jego biurku z przyczepionymi napisami "życie", "śmierć", "jedną nogą w grobie" jeszcze bardziej mnie o tym przeświadczyły.
Zastanawiało mnie gdzie przydzieliłby Luke'a, bo ja to spokojnie mogłabym zaliczyć się do jedna nogą w grobie. Dziwne, że jeszcze nie zauważył dziur na rękawie mojej kurtki ani podartych spodni.
- Przepraszam, ale musiałem to załatwić. - powiedział na wstępie
- Rozumiem, zamówienia kwiatów można wysyłać do ósmej. - uśmiechałam się w stronę lekarza a ten odpowiedział tym samy
- A więc mam dobre wieści, znalazł się dawca.

niedziela, 3 maja 2015

Rozdział 11

- Czy atak był groźny?
- Jak się czuje Hemmings?
- Jak skomentuje Pani doniesienia o zmianie klubu?
- Czy zawodnik wyjdzie z tego? - tłum dziennikarzy zadawał w kółko te same niekończące się pytania. Czy oni mieli choć trochę wolnego, czy siedzieli w pracy dwadzieścia-cztery godziny na dobę? Skąd niby miałam znać odpowiedź na ich pytania. Gdybym wiedziała, że przeżyje, czy  siedziałabym przy nim non stop. No raczej wątpię. Czy był groźny? Nie, cholera łagodny i potulny jak baranek jeszcze spytał, czy może zaatakować. Jak się czuje hm... może jakby nie był w śpiączce to bym wiedziała no i na koniec moje ulubione pytanie - doniesienia w sprawie zmiany klubu. Oczywiście to w tym momencie jest jak najbardziej na miejscu i najważniejsze. Co z tego że umierasz, ważne czy jeśli przy odrobinie szczęścia przeżyjesz, będziesz jeździł w innym klubie!
Miałam tego dość, parszywe darmozjady czekające na nową nowinkę. Ja wiem, to ich praca, ale czy do kurwy nędzy na prawdę tak wygląda ich praca? Bo mi się wydaje, że te pytania tworzyły małpy na głodniaka.
Po ciężkiej przeprawie do samochodu,włączyłam radio i pierwsze co usłyszałam była amnesia, nie pamiętam jakiego to zespołu, ale łzy ciekły mi strumieniami. To było takie prawdziwe...

If today I woke up with you right beside me
Like all of this was just some twisted dream
I’d hold you closer then I ever did before
And you’d never slip away
And you’d never hear me say

Ile bym dała, żeby móc cofnąć czas. Nie dopuścić do tego, kazać mu zostać! Dlaczego go nie zatrzymałam! Z rozpaczy wyrwało mnie pukanie w szybę. To był Kamil. Od razu go wpuściłam i dopiero po chwili zorientowałam się, że na dworze zaczęło lać.
- Nie dają Ci spokoju?
- No niestety, ale to nie oni są głównym problemem.
- A co?
- Ja.
- Co dlaczego? To nie prawda!
- Prawda, to ja sobie nie radzę, nie oni! To ode mnie wracał, nie od nich! To ja powinnam wiedzieć co powinnam zrobić, a nie wiem!
- Nie możesz wiedzieć wszystkiego?! Przecież, to nie możliwe! Potrzebujesz odpoczynku.
- Nie, nie mam czasu na odpoczynek. Budowlańcy, co chwile wydłużają termin oddania nowego toru treningowego, a za miesiąc zaczynamy sezon. Wiktoria za dwa miesiące będzie rodzić, do tego dom się sam nie wyremontuje.
- Nie przepracowujesz się?
- Nie, w tym momencie to pozwala mi zapomnieć, ale kiedy przychodzi wieczór mam cholerne wyrzuty sumienia, że nie siedziałam z nim cały dzień, że został tylko tydzień a ja...
- Żaden tydzień, znajdzie się ktoś kto odda organ.
- Odda serce? Wierzysz w to co mówisz?
- Wiesz ile osób dziennie popada w śpiączki z których już nie da się wyjść.
- Tak, wiem, a wiesz, że tu potrzeba jeszcze zgody rodziny albo pacjenta?
- Są osoby co się na to godzą.
- W takim razie, znajdź mi taką osobę, a będę Ci wdzięczna do końca życia.
- Zobaczysz, ktoś się znajdzie, obiecuję.

***

- Co u Luke'a ? - spytała mama gdy tylko weszłam do kuchni
- Świetnie, bawi się z młodym. Co tam smażysz?
- Naleśniki, był już ojciec po pudła?
- Nie, jeszcze nie, gdzie on się w ogóle wyprowadził?
- Nie mam pojęcie i powiem Ci, że mało mnie to obchodzi.
- U co tak ostro, to tylko rozwód,a nie wojna. - zaśmiałam się 
- Wojna nie wojna, zaczynam się zastanawiać co ja w nim widziałam. - odparła stanowczo
- Czyli sugerujesz, że powinnam się porządnie zastanowić?
- Co... nie. Luke to Luke a nie twój ojciec. A nad czym masz się zastanawiać?
- Nie wiem, nad wszystkim, mną i nim.
- A coś nie tak między Wami?
- No właśnie jest perfect i to mnie przeraża, nigdy nie może być wszystko ok.
- Oj już nie dramatyzuj i idź zawołaj na obiad tych nicponiów.

There's no need to go and blow the candle out,
Because you're not done,
You're far too young,
And the best is yet to come,

Dźwięk mojego telefonu, sprawił, że po raz kolejny serce zabiło mi mocniej. Na ekranie telefonu wyświetlił się numer pod nazwą: Szpital  - o drugiej w nocy to nie mogło wróżyć nic dobrego.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 10

Mijała właśnie druga godzina, druga godzina niewiedzy. To mnie zabijało. Ten żałosny wzrok najbliższych sugerujących, że będzie dobrze był ostatnią rzeczą którą chciałam widzieć, no ale przecież nie każe im sobie stąd iść. Oni też się o niego martwią, są tak samo jego rodziną jak ja. Więc czemu ich obecność tak bardzo mi przeszkadza? Co sprawia, że czuje się jak pięciolatek, któremu odebrano cukierka?
- Natalia, ta dziewczynka potrzebuje pomocy. - Jessica wskazała na małą blondynkę
- Tak, a co się stało? - uśmiechnęłam się do siostry Hemmingsa
- Nie jest z Polski i nikt ich nie rozumie, potrzebują tłumacza.
- No to zaraz pójdę i potłumaczę, a jak koleżanka ma na imię?
- Megg.
- Śliczne imię, no to gdzie ten lekarz?
- Jaki lekarz? - spytał Calum
- Ta mała potrzebuje, tłumacza.
- To ja pójdę,a ty czekaj na wiadomości. Jakby coś się działo to daj znać. - powiedział odchodząc z dziewczynkami zostawiając mnie samą. No tak czekaj na wiadomości, przecież to takie proste. Może jeszcze wezmę sobie zrobię piknik na korytarzu.
- Pani Hemmings, Panno Białoszewska mogę prosić do siebie? - spytał lekarz. Wszyscy spojrzeli po siebie w poszukiwaniu wytypowanych i zatrzymali na nich wzrok. Ja z Liz spojrzałyśmy na siebie i tylko przytaknęłyśmy próbując dodać sobie otuchy, chociaż i tak wiedziałyśmy co nas czeka. Lekarze dobrych wiadomości nie przekazują na osobności.
- Udało nam się opanować atak Pani syna i utrzymać odpowiedni rytm pracy serca, ale niestety nie na długo. Jeśli Pan Hemmings nie przejdzie przeszczepu w ciągu najbliższych dwóch tygodni umrze.
- Jak to dwóch tygodni! Jeszcze tydzień temu mówił Pan, że mamy trzy miesiące na znalezienie dawcy! Teraz są już tylko dwa tygodnie?! - nie mogłam powstrzymać emocji. Jak to kurwa możliwe, że czas się tak nagle zmniejszył, czy ten facet zdaje sobie sprawę co on w ogóle mówi, to jest czyjeś życie. Życie Luke'a, chłopaka którego kocham, dla którego poświęciłam już wszystko! Rodzinę, znajomych, szkołę. Zostałam z niczym. Bez niego nie dam sobie rady. Zresztą nie jestem tylko ja, jest jeszcze Liz, która milczy, a to niedobry znak. Boże, dziewczyno uspokój się, zacznij oddychać bo to ty zejdziesz szybciej z tego świata.
- Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale nagły atak Pani chłopaka sprawił, że stan się pogorszył, przez to skrócił się czas. Od początku robimy co w naszej mocy. Nie jestem w stanie zrobić nic więcej. Przykro mi.
- Rozumiemy Panie doktorze, dziękujemy za informacje. - spokojny głos Liz rozniósł się po pokoju, ale to była tylko przykrywka. Jej oczy mówiły co innego, łzy płynęły delikatnie po policzkach,a błękitne oczy wyglądały jak ze szkła. Wstała z krzesła i dostojnie skierowała się do wyjścia, zazdrościłam jej tego spokoju. Nie mogłam tak, wstałam zaraz po niej i załzawiona z cieknącym nosem udałam się na korytarz.
Gdy tylko wyszłyśmy wszystkie rozmowy ucichły a wzrok rodziny był wbity w nas. Nie dałam rady presji, podeszłam do ściany i z głośnym szlochem osunęłam się na ziemie. Po chwili koło mnie pojawił się Calum i przytulił mnie najmocniej jak umiał. W oddali słyszałam jeszcze cichy głos Ashtona, Michaela i Wiktorii, o czymś rozmawiali, ale w tym momencie nie obchodzili mnie ani oni, ani mama, Liz czy Dominik. W tym momencie jedyny głos który usłyszałam wyraźnie był głos mojego ojca. Po raz kolejny tego dnia emocje wzięły górę, bez ostrzeżenia wyrwałam się z objęć chłopaka i ruszyłam w stronę tak znienawidzonego głosu.
Stał na środku korytarza i tłumaczył coś lekarzowi wymachując rękami i jakimiś dokumentami.
- Czego ty tu chcesz? Mało masz z życia? - darłam się na cały korytarz
- Jestem tu żeby Ci pomóc?
- Tak, a to niby w czym? Nie jesteś w stanie nic dla mnie robić!
- Natalia zrozum.
- Niczego nie będę rozumieć! Mam cie dość! A Pan co udziela informacji poufnych o stanie zdrowia pacjenta? Nie obowiązuje Pana tajemnica lekarska?
- Ponieważ ten Pan..
- Nie niech Pan się nie tłumaczy to moja winna nie powinienem pytać. - odrzekł ojciec, co troszeczkę zbiło mnie z tropu
- W takim razie wiesz gdzie się drzwi, czy mam Ci je pokazać?
- Znajdę - powiedział z uśmiechem, ale dałabym sobie ręką uciąć, że w jego oczach pojawiły się łzy

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział 9

- Luke to szaleństwo!
- Nie mów że nigdy tego nie robiłaś?!
- Pf..robiłam ale nigdy z chłopakiem, którego mój ojciec nienawidzi.
- Cóż życie jest pełne niespodzianek! - uśmiechnął się szczeniacko i zaskoczył z dachu mojego domu. Przed bramą stał czarny jeep w którym czekali już na nas Hood, Irwin i Clifford. Nie miałam pojęcia dokąd jedziemy, ale ufałam im. Nasze relacje były pokręcone, niby się znaliśmy ale, nie spędzaliśmy ze sobą dużo czasu dlatego zdziwiło mnie, że zaproponowali mi wspólny wypad. Gdy dojechaliśmy na polane z której było widać cały Wrocław byłam pod wrażeniem. Mieszkałam tu tyle lat i nie miałam pojęcia o tym miejscu. Po chwili chłopaki gdzieś zniknęli a ja zostałam z Luke'iem. Siedzieliśmy na polanie przyglądając się miastu, nasze dłonie się spotkały ale szybko odsunęliśmy je od siebie. Nie powiem on mi się podobał ale to było zakazane jak Romeo i Julia i nic dobrego by z tego nie wyszło.
- Natalia...
- Tak?
- Wstawaj.
- Co?
- No, wstawaj. - powiedział a ja otworzyłam oczy. Byłam w łóżku, a to było tylko cholerne wspomnienie. Może nie przez przypadek śniło mi się codziennie. Może gdyby nie tamten dzień wszystko byłoby lepsze. Nie miałam czasu na za dręczące się tym. Czekał mnie pracowity dzień.
- Czy ty mnie słuchasz? - spytał Dominik
- Zależy co mówiłeś. - uśmiechnęłam się
- W sumie to nic, oprócz faktu że przyjechała ciocia Marysia i dopytuje o ojca. Dziadkowie niecierpliwią się aż w końcu, rzucimy motory, a mama trzecia godzinę gotuje potrawy wigilijne kiedy ty śpisz.
- O matko ciotka, po co ona tu przyjechała?
- Tego nie wie nikt. bo nikt jej nie zapraszał. I dzwoniła Liz, chodzi o Luke'a, lekarze mówią ze stan się pogarsza.
- Wiem, rozmawiałam z nimi.
- Wiec czemu jesteś spokojna?
- Ponieważ cała złość wyleję na ciotkę a potem pojadę do tych wspaniałych lekarzy. Pomożesz mamie?
- Tak. - powiedział kierując się w stronę kuchni. No a gdzie to nasza kochana ciocia.
- Dzień dobry ciociu. A co ciocia tu robi?
- No kochanie przecież wigilia dziś jest.
- Właśnie dlatego zadaje cioci to pytanie, nie powinna ciocia ojca odwiedzić. Może podać adres?
- Słucham?
- Tak tak ciocia słucha. Nigdy się nie interesowałaś nami a teraz Wigilia to trzeba się do kogoś wprosić co z tego że matka została sama z dziećmi a do tego rodzina przechodzi kryzys. Najlepiej tak wpaść bez zapowiedzi! - No może troszkę mnie poniosło bo aż mama wyszła z kuchni ale do cioci chyba dotarło bo przeklinając naszą gościnę wyszła z domu trzaskając drzwiami.  Gdyby nie wszystkie lata w których napsuła wszystkim nerwów byłoby mi wstyd za swoje zachowanie no ale sama się prosiła. Idąc w ślad kochanej Marysi wyszłam z domu zostawiając oburzonych dziadków z rzucających winne na motor. Czy ja nie mogłam mieć normalnej rodziny.

***

Szpital był prawie pusty. Ciekawe gdzie podziali się ci wszyscy ludzie, których teraz chorzy potrzebują najbardziej. Wolą siedzieć w domu oglądając telewizor, bo przecież ciężko powiedzieć coś od serca chorej osobie. Otworzyłam drzwi do pokój mojego chłopaka. Pielęgniarka zmieniała właśnie kroplówkę, gdy mnie zobaczyła uśmiechnęła się delikatnie.
- Jak wynik?
- Nie najlepiej, ale musisz porozmawiać z lekarzem.
- Wiem, ale w Pani opinii wyjdzie z tego?
- Bez przeszczepu nie.
Łzy zakręciły mi się w oczach. Widziałam o tym już wcześniej, ale była szansa, że uda się bez. A teraz. Gdzie znajdzie się dawca. Do pokoju jak na zawołanie wszedł lekarz, spojrzał na mnie i spuścił głowę. To najpewniej nie był jego ulubiony obowiązek, ale to co usłyszałam potem sprawiło, że świat wywrócił się do góry nogami.

***

- Jest Pani pewna swojej decyzji?
- Czy wyglądam na kogoś kto nie jest pewny? - spytałam, a on spojrzał na mój rozmazany make up i przekrwione oczy
- Jest Wigilia, wolne, możesz to jeszcze przemyśleć..
- Podjęłam już decyzje. Chce odejść.
- Dobrze, w takim razie, przyniosę zaraz dokumenty. - Siedziałam na kanapie w salonie, a z kuchni w moją stronę zerkały dwa małe brzdące - Musisz podpisać tu i tu. - powiedział wskazując wykropkowane pola. Szybkim pociągnięciem długopisu zakończyłam beztroski okres życia.
- Nie jest już Pani, uczennicą naszej szkoły. - powiedział dyrektor, przekazując mi dokument

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wesołych Świąt

Z okazji Świąt Wielkanocnych chciałybyśmy życzyć Wam przedewszystkim  dużo zdrowia, szczęścia, spokojnej rodzinnej atmosfery. Abyście poznały swoich idoli i spełniły wszystkie, nawet te najskrytsze marzenia. ~ Roxy i Angel
PS. Z powodu Świąt rozdział pojawi się jutro ;)

poniedziałek, 23 marca 2015

Rozdział 8

***

Była szósta rano, kiedy łomot do drzwi wyciągnął mnie z łóżka. Moim oczom ukazał się zasapany Bartek.
- Błagam Ci wpuść mnie! - powiedział rozglądając się na boki
- Jasne, wejdź. - przepuściłam go w drzwiach, a on szybkim krokiem udał się do kuchni. Ciekawe co tym razem zrobił.
- Nigdy więcej, żadnej Dunki! - spojrzał na mnie zza szklanki która opróżnił
- Myślałam, że między wami już dawno skończone.
- Bo było, ale ona chyba nie do końca rozumie "nie kocham Cię".
- Może modelki nie mają tego w słowniku. - zaśmiałam się
- To nie jest śmieszne. Ona tu jest, przyjechała do Polski!
- A ty przed nią uciekasz, o szóstej nad ranem? - nie mogłam przestać się śmiać
- To nie jest śmieszne! Co ja mam zrobić?
- Zerwać?
- Ona myśli, że ja żartuje! - wtedy to zbił mnie zupełnie z tropu, ale uwiecznił w przekonaniu, że  ludzie potrafią być puści
- A gdzie ona jest?
- U mnie w domu.
- Wpuściłeś ją?!
- Nie ja, moja mama. - nie to był jakiś chory sen. Nagle rozległe się pukanie do drzwi.
- Nie otwieraj! - wrzasnął a ja po raz kolejny wybuchłam śmiechem. Gdy tylko otworzyłam drzwi do domu wpadła rozwścieczona Wiktoria.
- Czy on jest kurna nie poważny? Ile on ma lat! O, cześć Bartek. - powiedziała i dalej ciągnęła monolog krojąc ciasto - Przecież jestem w ciąży wiec to chyba logiczne, że go kocham tak? - przerwała spoglądając na nas, a my tylko przytaknęliśmy - Wiec czego on nie rozumie ?
- Kto? - spytałam spokojnie, bo kobiet w ciąży się podobno nie denerwuje
- No jak to kto, Konrad. Pisze, dzwoni, przeprasza. Czy on nie rozumiem, że między nami skończone?
- To tak, jak Alex. Ona to samo nie umiem się z tym pogodzić! - słuchałam ich wymiany poglądów z skupieniem szachisty i w głowie mi się nie mieściło co mówili.  Ich drugie połówki,  byłe połówki, nie dawały za wygraną. Były w nich tak szaleńczo zakochane, że słowa przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Jak grochem o ścianę. Co powinni zrobić, delikatnie czy raczej z grubej rury. Która wersja będzie lepsza. Nie zdążyłam tego wyperswadować, ponieważ moi przyjaciele już zabierali się do działania. Wiktoria właśnie kończyła pisać smsa do Dominika, żeby pobił Konrada za nachodzenie, a Bartek ćwiczył rolę geja, kiedy do pomieszczenie wpadło FBI i wszystkich pozabijało.

Nauczycielka przeczytała właśnie ostatnie zdanie najgorszego opowiadania z klasy i spojrzała wymownie w moja stronę. Nie powiem nie należało do najlepszych, ale temat jak nam dała, też do takich nie należał. Opisz autentyczny dzień z fragmentami fikcyjnymi. Moje życie brzmi jak fikcja wiec to spokojnie mogłoby się wydarzyć.
- Masz napisać jeszcze jedno wypracowanie i jeśli będzie tak samo słabe, nie zaliczysz semestru. - powiedziała równo z dzwonkiem który zapowiadał przerwę świąteczną.

***


Hej, hej tu znowu ja! Przychodzę do Was z informacjami.
1. Rozdział jest tak głupi, bo historia którą bohaterka opisała w swoim opowiadaniu w 90% jest prawdziwa i podsłuchana w autobusie. Przez co nie mogłam się powstrzymać i się z Wami nie podzielić. Szczerze dziękuję dziewczynom które umiliły mi powrót do domu. Nigdy nie pomyślałabym, że ludzie naprawdę potrafią nasyłać na siebie byłych, albo udawać zmianę orientacji.

2. Rozdział miał za zadanie was rozśmieszyć, ponieważ następne nie będą tak wesołe. No i kolejnym ogłoszenie jest fakt iż wasze prośby zostaną spełnione i będzie więcej Luke'a w następnych rozdziałach. / Roxy

niedziela, 8 marca 2015

Rozdział 7

Po raz drugi byłam dziś w tym domu, ale cały czas nie przywykłam do olbrzymich pomieszczeń. Siedziałam w salonie, kiedy gosposia parzyła mi herbaty. Jego znowu nie było, podobno załatwiał interesy. To świetnie, bo ja też miałam jeden do niego.
- No proszę, kto mnie tu odwiedził.
- Daruj sobie, jestem w interesach.
- Interesach? No proszę.
- Przepisz klub na mamę. - powiedziałam spokojnie co trochę zbiło go z tropu
- Na mamę? A niby czemu mam to zrobić?
- Dlatego, że jeśli tego nie zrobisz, wytoczymy proces o podzielność majątkową więc będziesz musiał oddać pół klubu i tego domu. Potem są dwa warianty. W pierwszym życzymy sobie zamiast alimentów zatrudnienie w klubie żeby zniszczyć go od środka co doprowadzi Cię do bankructwa. W drugim oskarżamy Cię o zatajanie sumy wspólnego dorobku majątkowego przez co pozbawią Cie wolności na trzy lata, albo całego majątku. Naprawdę nie wiem który wariant wole, ale bądź pewny, że wyjdzie na moje.
- Długo nad tym myślałaś? - spytał sarkastyczni
- Całą drogę.
- W takim razie dobrze. Przepisze twojej mamie klub.
- A haczyk?
- Haczyk? To ty tu przyszłaś i postawiłaś warunki.
- Nie wierze, że oddasz go tak, bo Cię postraszyłam.
- Nie rozczulaj się tylko, daj to co mam podpisać i idź!
- Jesteś żałosny, co mama w tobie widziała.
- To samo co ty przez dłuższy czas, autorytet. - powiedział podpisując dokument. Nie miałam ochoty dłużej tego słuchać. Chwyciłam podpisane papiery i wyszłam. Po drodze natknęłam się na gosposie i wytrąciłam jej tace z ręki.
- Nie zostaniesz na herbatę?
- Nie, dziękuje. - powiedziałam i spojrzałam na list  który trzymała w ręku. Był z tego samego szpitala w którym leżał Luke.
- I jak Pani może mu przekazać, że ma się odpierdolić od Hemmingsa! - wrzasnęłam trzaskając drzwiami. Co on sobie do cholery myślał. Nie, nie ważne czas wszystko po układać.

***

- Ile?  - spytałam staruszki
- 350 tysięcy.
- Kiedy dostane?
- W tym momencie.
- Świetnie biorę. - uśmiechnęłam się zadowolona z siebie.

***

- Hmm według tych dokumentów, jesteście naprawdę bogaci.
- To dobrze. Już myślałam, że się pomyliłam w prostym liczeniu. - zaśmiałam się
- To naprawdę wygląda interesująco, patrząc na to czym pojechał wasz klub do Dani - powiedziała Pani Hemmings
- Wiem, chyba nie chciał na nas za dużo wydawać.
- Możliwe, ale tutaj jest pewna luka, z której zniknęło około 100 tys.i nie mam na nie żadnej faktury.
- Kiedy to było?
- Jakoś rok temu.
- W styczniu? - spytałam
- Tak.
- Ojciec był wtedy na jakimś wyjeździe. Może wydał pławiąc się w luksusach.
- Możliwe.
- Pani Hemmings, mam rozumieć, że pasują Pani warunki pracy w klubie.
- Oczywiście i mów mi Liz.
- Dobrze, Liz. To jak już mówimy o tuszowaniu, to było by dobrze jakby udało Ci się ukryć jakieś 350 tysięcy.
- Ile?
- 350 tysięcy.
- A co się z nimi stało?
- Potrzebowałam je, ale na razie to musi być tajemnica.
- Rozumiem, ale mam się bać co ukrywam?
- Nie.

***

Weszłam do domu, gdzie w powietrzu roznosił się zapach gotowanego kalafiora.
- Ty gotujesz? - spytałam wchodząc do kuchni
- Musze dbać o wnuka. - uśmiechała się
- Wnuka? Już wiadomo, że chłopak?
- Tak, byłam dziś na badaniach. Jest zdrowy, duży i śliczny. - odpowiedziała Wiktoria
- Haha śliczny? Przecież na USG nie widać, jak wygląda.
- Mówię, że śliczny to śliczny!
- Dobrze, dobrze. To skoro dziś jest dzień dobrych wiadomości to ciąg dalszy zapewnię ja. To dla Was - powiedziałam dając kopertę mamie i Wiki
- Co to? - spytała mama i otworzyła a po chwili spojrzała na mnie ze łzami w oczach. Wiktoria za to rzuciła się na mnie dziękując.
- No to szefowo, co mam robić? - spytałam mamy
- Kochanie, ale wiesz że ja się do tego nie nadaje.
- E tam. Ty masz tylko, siedzieć w domu i świecić autorytetem. Ja zajmę się zawodnikami, mechanikami i sprzętem. Od rachunków będziesz miała księgową. Przeglądałam już dokumenty i z tego co wiem to klub całkiem dobrze stoi. Jesteśmy w stanie, trochę poprawić warunki pracy i pozałatwiać ludzi do pomocy. No i pozwoliłam sobie zatrudnić najlepszą prawniczkę, wazie czego. -  powiedziałam zerkając na Wiktorie
- Jak ty to zrobiłaś.
- Trochę szantażu i świat staje się piękny. A ty potrzebujesz pracy, choćby na papierze jako samo wychowująca matka.
- Dziękuje! - powiedziała, gdy do kuchni wszedł Dominik
- Jak się trzyma mój mały synek. - powiedział podchodząc do Wiktorii
- Super, tatuś też będzie się zaraz tak czuł! - powiedziała
- Czemu?
- Mamo ty mu to daj - podałam jej kopertę, a ona przekazała ją bratu . Jego reakcja była czymś, czego nawet nie da się opisać. To nie była radość, to była furia - ale pozytywna. Wracaliśmy do życia. Wiedziałam to ja, widzieli to oni. W tym momencie świat był nasz.

***


wtorek, 24 lutego 2015

Rozdział 6

Wybiegłam z mieszkania, czułam jakby moja głowa miała eksplodować. Każdy krok sprawiał, że widziałam to coraz wyraźniej a słowa obijały mi echem. Czułam piekący ból w sercu, cała drżałam, miałam dreszcze, ale biegłam dalej przed siebie, żeby tylko zniknąć. Rozpłynąć się i nie istnieć - niestety, tak się nie da.
- Kochanie.. 
- Nie Luke, nie!
- Wiesz, że muszę!
- Nic nie musisz! Wmawiasz to sobie! - wrzeszczałam
- Tak będzie lepiej...
- Jak wyjedziesz?!
- Wyjedziemy... - dodał
- Problem w tym, że ja się nigdzie nie wybieram!
- Zostawisz mnie? - spytał
- Ty to właśnie robisz! Chcesz wyjechać!
- Ale, z tobą - podbiegł i mnie przytulił
- Przepraszam, nie mogę -szepnęłam
- Dlaczego?
- Nie zostawię mamy samej! Zwariowałeś !
- Nich jedzie z nami!
- Dominikę, Anie, Kamilę, Piotrka i resztę też weźmiemy! - uderzyłam pięścią w stół
- Dla mnie to tez trudne!
- Tak no właśnie widzę - prychnęłam 
- Natalia...
- Odwal się!
- Nie możemy, choć raz skończyć tej rozmowy normalnie! - krzyczał, chodząc po kuchni. Była dwudziesta-trzecia, ale nikogo nie było w domu, na całe szczęście.
- Nie nie możemy, bo ta rozmowa jest nienormalna, do niczego nie prowadzi! Ja muszę zostać w Polsce z rodziną. Ty masz wybór..
- Nie mam wyboru, kontrakt mi się skończył! Nie chcą nas w Gorzowie. - krzyknął zrzucając szklankę, patrząc na mnie z politowaniem. Sam nie wierzył w to, co widział to była już taka trzecia kłótnia w tym tygodniu. Trzecia w której traciliśmy nad sobą kontrole. Nie powiem myślałam, nad wyjazdem, ale to nie miało sensu, nie uda mi się skończyć szkoły w Australii. Tam to wygląda inaczej, nie mogłam jednak go zostawić. To jego stawiałam na pierwszym miejscu.
- Gdybyś dał mi tylko możliwość pogadania z twoim szefem..
- Co by to dało? - spytał 
- Dużo!
- Tak, na pewno! - odparł wychodząc
- Gdzie idziesz?
- Jadę do domu.
- Przecież, leje. Zostań
- Dam sobie rade - odparł uparcie, patrząc zaszklonymi oczami w moim kierunku
- Wiesz, że znajdę możliwość, żebyś został w Polsce. - powiedziałam do zamykających się drzwi.
***
Siedziałam przy jego łóżku cała zapłakana. Dopięłam swego! Zatrzymałam go w Polsce, za cenę jego życia. No proszę, jaki ze mnie romantyk. Gdybym mogła cofnąć czas, kazałabym mu wracać do Australii, nawet bym go spakowała. Siebie zresztą też. Nie zastanawiałabym się ani sekundy, gdybym tylko wiedziała, ale nie miałam pojęcia. Nie chciałam takiego zakończenia.
- Luke, przepraszam...
- Nie masz za co. - męski głos rozbrzmiał w ciszy
- Mam, trochę nabroiłam. - powiedziałam do chłopaka w drzwiach
- Każdy popełnia błędy. Zresztą Luke, zawsze bił rekordy w ich popełnianiu. - uśmiechnął się promiennie
- Ash? Ile wy się właściwie znaliście?
- Nie pamiętam naszego pierwszego spotkania, ale podobno na trzecich urodzinach Caluma
- To trochę czasu.
- No, całkiem sporo..
- Kiedy wyjeżdżacie do Australii?
- Czyli Ci powiedział. - westchnął
- Tak, rozmawialiśmy o tym.
- Mieliśmy wyjechać w połowie grudnia, żeby w styczniu przygotowywać się do sezonu w nowym klubie.
- Gdzie was przyjęli?
- Do Sydney.
- Cóż za oryginalna nazwa klubu. - powiedziałam a on się uśmiechnął
- Tak naprawdę, to nas nie przyjęli, bo im odmówiliśmy.
- Co, dlaczego?
- Nie podjęliśmy decyzji zanim Luke miał wypadek. Byliśmy w trakcie omawiania planów. Michael chciał zostać, ponieważ jego ojciec nie może wyjechać. Calum wolałby mieć rodzinę blisko, ja byłem neutralny i tu i tam miałbym wszystko co potrzebne. Luke chciał zostać, ale wiedział że z pracą lipa. Byliśmy podzieleni, ale po wypadku uznaliśmy, że nie podejmiemy decyzji bez niego. Pobujamy się jeden sezon aż Hemmings dojdzie do sobie, a potem będziemy decydować.
- Poświęcicie karierę dla niego? - spytałam
- Nie udawaj zaskoczonej. Znasz nas, wiesz jak to jest w zespole jesteśmy rodziną. - to słowo od tak dawna było mi obce, zupełnie nieswoje, ale ma racje. Kiedyś tak też było u nas. Jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Czas do tego wrócić.

***

- Kochana, co wiesz o Hoodach?
- Em, nic ciekawego.
- To użyj swoich super umiejętności i skołuj mi wszystkie informacje. - odparłam
- Mówiąc super umiejętności masz na myśli, że mam się włamać do bazy danych.
- Chciałam, żeby brzmiało tak tajemniczo, ale tak, właśnie o to mi chodzi.
- To jest już województwo Wielkopolskie? - spytała
- No właśnie tu się pojawia problem, bo to jest już Australia.
- Mam się włamać do Australijskiej bazy danych?
- No, jak dasz rade.
- Żartujesz! Ja bym nie dała. - powiedziała Wiktoria rozłączając się





poniedziałek, 9 lutego 2015

Rozdział 5

Była ósma kiedy wróciłam do domu. Mama z Dominikiem siedzieli w kuchni przy stole. O coś się kłócili. Gdy weszłam do pomieszczenia zobaczyłam jeszcze Wiktorie, spojrzała na mnie zmęczonymi oczami i mimowolnie się uśmiechnęła.
- Widziałaś, co te brukowce wypisują?! - wrzasnął w moją stronę
- Dominik! - mama nie hamowała niezadowolenia
- Czytałaś to! Skąd oni wytrzasnęli te wypowiedzi ojca, przecież to bajki!
- To nie znaczy, że masz się drzeć na rodzinę. - mama uspokajała brata
- Szkoda tylko, że to prawda. - odparłam i wszyscy spojrzeli w moją stronę
- Jak to prawda? - spytała Wiktoria, do której dotarło to chyba najszybciej
- Normalnie, rozmawiałam z ojcem. Udzielił takiego wywiadu, no i w tym momencie jesteś bez klubu. - powiedziałam, bez zainteresowania. Byłam pusta, żadnych emocji. Wszystkich wyzbyłam się wczoraj, teraz czułam się jakby cała moja dusza ze mnie wyleciała. Mama patrzyła to na mnie to na brata. Po chwili wstała i przytuliła Dominika, a potem wyszła. Bez słowa, wzięła szklankę, alkohol i wyszła na taras. Patrzeliśmy na tą scenę w milczeniu, ale żadne z nas nie miało zamiaru jej powstrzymać. Dominik też długo nie wytrzymał w takim milczeniu. Odsunął krzesło z hukiem i wyszedł.
- Powinnam za nim iść. - stwierdziła Wiktoria i spojrzała na mnie. Przytaknęłam - Natalia, nie powinnaś tyle siedzieć u Luke'a. On chciałby, żebyś żyła dalej. - powiedziała będąc pewna, że całą ostatnia noc spędziłam w szpitalu. Nie miałam zamiaru jej uświadamiać, że jest w błędzie więc przytaknęłam.
Zostałam sama, siedziałam w kuchni i patrzyłam przed siebie, w pustą białą ścianę. Jeszcze tak niedawno to miejsce tętniło życiem. Mama gotowała obiad, ojciec siedział przy stole wypełniając dokumenty. Maluchy podjadały smakołyki przed obiadem, Piotrek brudził smarem wszystko czego się dotknął. Dominik razem z Dawidem który tak często u nas przesiadywał rozważali nowe silniki a ja komentowałam ich głupotę. Teraz było inaczej, mama pogrążała się w alkoholowym upojeniu, ojciec siedział w luksusowej villi, maluchy u babci, Piotrek, gdzie on był nawet nie wiedziałam. Dominik miał zostać ojcem, ażeby było śmiesznie to właśnie jego ojciec się na niego wypiął, Dawid się nie pojawiał a ja siedziałam pogrążona w rozpaczy nad umierającym chłopakiem. To wszystko zmieniło się tak diametralnie w ciągu dwóch miesięcy. Więc niech ktoś mi powie czym jest życie! Ludzie mawiają że Życie to taki dziwny teatr, gdzie tragedia miesza się z farsą, scenariusz piszą sami aktorzy, suflerem jest sumienie i nigdy nie wiadomo kiedy otworzy się zapadnia. Jeśli to prawda to moja właśnie się otworzyła, a ja musiałam zadzwonić do Kamila. Potrzebowałam go w tej chwili bardziej niż powietrza.

***

Już od dziesięciu minut stałam przed dużą kamienicą w centrum Wrocławia. Chciałam się ruszyć, serce mówiło tak, idź, rozum przemyśl to, pójdziesz i co, za to ciało autentycznie odmawiało posłuszeństwa i wolało stać w jednym miejscu. Ludzie, którzy przechodzili ulicami, wpadali na mnie i przeklinali pod nosem. Potrafili tylko interesować się sobą, tym, że stracili właśnie sekundę z swojego życia. Co ich obchodziła małolata, stojąca na środku chodnika. Pewnie nie ma co z sobą zrobić, dlatego stoi i się gapi w mur.
- Będziesz jeszcze długo tak stać i się gapić. Czy wejdziesz? - Kamil patrzył na mnie z okna z uśmiechem na twarzy. Ciekawe jak długo tam był?
- Zależy jak bardzo zrobiłam już z siebie debila. - odparłam a on się zaśmiał. Znałam go od wczoraj, ale po dzisiejszej nocy ufałam mu bardziej niż samej sobie. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, za to wszystkie znaki na ziemi podpowiadały, że on mi pomoże. Wyleczy. Tylko z czego? Byłam chora? Fizycznie nie, ale psychicznie byłam już martwa, a on był moja nadzieją.
- Debila, nie no skąd, sąsiedzi się już przyzwyczaili, że dziewczyny stoją pod moim oknem i się gapią. - i znowu ta aluzja
- Dziewczyny, mmm czyli nie jestem jedyna. - odparłam
- Wchodzisz? - spytał
- Jasne, jak otworzysz. - powiedziałam podchodząc do klatki. Po chwili byłam już przed jego drzwiami. Nie zdążyłam jeszcze zapukać, a one się otworzyły.
- Kiedy ty ostatnio jadłaś? - spytał na progu penetrując mnie wzrokiem
- Wczoraj u ciebie, kiedy tuczyłeś mnie ciastem.
- To było, piętnaście godzin temu!
- Nie krzycz na mnie, przy sąsiadach. - zaśmiałam się stojąc w progu, a on spojrzał na mnie spod byka i wpuścił mnie do środka.
- Teraz mogę?
- Jak musisz.
- Ja nie muszę, ale ty musisz jeść.
- Dobrze mamo...
- Tak, tak nabijaj się. Co chcesz na śniadanie?
- Naleśniki. - powiedziałam dalej nabijając się z niego, ale chyba nie załapał bo poszedł do kuchni - Przepraszam. - szepnęłam wchodząc do kuchni.
- Za co? - spytał zdezorientowany
- Za wszystko, za wczoraj, że musiałeś jechać ze mną do Poznania, że zanudzałam Cię historiami, za dziś, że wymknęłam się z rana.
- Dobra, stój, bo zaraz za to, że oddychasz zaczniesz przepraszać. Wcale nie musiałem z tobą jechać i ty dobrze o tym wiesz. Gdybyś mnie zanudzała to bym Cię spokojnie z mieszkania wyprosił, a gdybym był zły, że wyszłaś, wcale bym Cię teraz nie wpuścił.
- Może i racja..
- Może? Kto wie lepiej co bym zrobił ja czy ty? - spytał podnosząc głos
- Ty. - szepnęłam i spuściłam wzrok
- Hej nie chciałem Cię urazić. - szybko podbiegł do mnie i przytulił. Odskoczyłam.
- Przepraszam. - powiedziałam po raz kolejny
- Za co przecież nic nie zrobiłaś?
- Za to, że oddycham. - uśmiechnęłam się lekko, ale nie uwierzył
- Tak, z pewnością. Natalia, może i to nie moja sprawa, ale nie powinnaś być w szkole? - Cholera miał racje! Był poniedziałek, co mu powiedzieć, że mam na później, nie to nie przejdzie co mu
- A ty? - no tak, ja i ten błysk intelektu
- Już ją skończyłem, wiesz...
- Wiem, nie mam teraz głowy do szkoły.
- Czymś się zadręczasz to widać
- Widać? - spytałam. Boże, po co ja drażę z nim ten temat, przecież mogę wyjść.
- Tak, a ja cały czas nie wiem co to jest.
- Jestem tajemnicza. Jak tam artykuł o moim bracie, który pozwoliłam Ci opublikować.
- Nie wydam go.
- Czemu?! To autentyczna historia jak mój brat został motocrosowcem. -  zabrzmiałam jak jakaś tępa blondyna
- Zawiozłem Cie tam nie, żeby napisać artykuł.
- To po co? - o kurde mój dobór właściwych momentów jest nieziemsko nieskuteczny
- Nie żeruje na załamanych dziewczynach ! Jeśli mnie za takiego uważasz...
- Przepraszam. - nie dałam mu dokończyć
- Czemu za każdym razem przepraszasz. To nie oto chodzi, tu chodzi o zrozumienie. Przeprasza się za rzeczy, które już się pojmuje a nie za coś co może doprowadzić do...
- Tragedii. - odparłam spuszczając wzrok
- Miałem na myśli większej kłótni, ale twoja wersja wiele wyjaśnia.

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 4

Kiedy wyszłam ze szpitala otoczył mnie tłum reporterów. Już myslałam, że im przeszło, przestali węszyć sensacji. Wprawdzie nigdy z nimi nie rozmawiałam, bo stanem Luke'a zajmował się menadżer jego zespołu, a wypadkiem Hemmings'a bardziej interesowały się australijskie media, które udzielały wywiadów na odległość. Jednak Polaków też nie brakowało. Musiała wyciec jakaś sensacyjna plotka, że ich się tyle tu zebrało.
- Pani Białoszewska, jak zareagowała pani na wieść o ciąży pani przyjaciółki, a zarazem dziewczyny pani brata?
-Wiedziałam czym zajmuje się Luke... - początek wyrecytowałam z pamięci aż dotarły do mnie słowa reportera. - Skąd Pan wie?!
- Niektórych rzeczy nie da się ukryć. - odparł. Już miałam rzucić się na niego, kiedy jego o wiele milszy kolega raczył mi wyjaśnić
- Pani ojciec, wydał oświadczenie, że zawiesza klub, ze względu na cytuje : Nie powściągliwość syna i zajście w nieplanowaną ciąże jego partnerki. - Nie, tego było za dużo. To, że zwyzywał mojego chłopaka, wyprowadził się od rodziny mogłam przeżyć, ale to co zrobił teraz.
- Gdzie on jest?! - wrzasnęłam
- Kto? - spytał zaintrygowany gburowaty dziennikarz
- Mój ojciec! Gdzie udzielał wywiadu?
- To tajemnica za..
- Mam w dupie wasze tajemnice!
- Pani ojciec jest w Poznaniu. - odparł sympatyczniejszy
- No proszę, aż tam go wywiało. Znacie adres?
- Za opłatą. - zaczął gbur
- Tak, jadę tam. - powiedział milszy. - Chcesz jechać? - mama tyle razy powtarzała nie rozmawiaj z obcymi a co dopiero nie jeździj. No cóż, niektórych rzeczy nie da się wpoić.
- Jadę. - powiedziałam kierując się za średniego wzrostu brunetem w stronę mercedesa.
- Jesteś do dupy dziennikarzem, nie umiesz wyciągać informacji! - krzyczał gbur. Nie mogłam się powstrzymać, odwróciłam się i pokazałam środkowy palec.
- Jak to możliwe, że nie wiesz gdzie jest ojciec?  - spytał kiedy zatrzymaliśmy się na światłach
- Trochę się ostatnio wydarzyło.
- Nie musisz mnie zbywać. Obiecuje, nie opublikuje tego.
- Nie, nie o to chodzi, po prostu nie chce do tego wracać.
- Jasne.
- Skąd się u ciebie wzięło dziennikarstwo? - spytałam no i tak się zaczął temat na cała drogę.
***
No, no całkiem niezła ta rezydencja. Stałam przed wielkim domem mojego ojca. Patrzyłam i nie dowierzałam, my mieszkaliśmy w małym domku na wsi a on był bogaczem, jednak na wyjazd klubowy kasy nie było. Dopiero teraz dotarła do mnie prawda, od dawna zamierzał nas opuścić, zbierał pieniądze udając, że nie ma zysku z klubu. W oczach stanęły mi łzy. Nie, nie będę płakać, skarciłam się sama. Nacisnęłam dzwonek przy bramie,
- Pana Białoszewskiego nie mam. Zapraszam później. - usłyszałam głos z domofonu. No tak, służba.
- Tu jego córka - odparłam oschle i już po chwili brama się otworzyła. Odwróciłam się do Kamila, który czekał przy samochodzie. Dziennikarz uśmiechnął się i skinął głową, że poczeka.
Szłam dróżką, która prowadziła do domu i rozglądałam się we wszystkie strony. Tu by się zmieściło całe osiedle, zamiast tego był trawnik z dwoma bramkami a z drugiej strony ogromne oczko wodne. Może on miał kogoś na boku?
- Zapraszam! - usłyszałam od przemiłej starszej Pani
- Gdzie ojciec? - odpowiedziałam oschle
- Pani ojciec wyjechał...
- Nie ważne, kiedy wróci? - przerwałam staruszce
- Niedługo powinien wrócić.
- Świetnie, poczekam na dworze. - powiedziałam wychodząc na tyły domu. Był tam ogromy basen wokół którego porozstawiane były leżaki jak w jakimś hotelu. Wyminęłam je i ruszyłam w stronę małego zagajnika w którym był plac zabaw. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam się bujać. Moje myśli krążyły koło ostatnich pary lat. Jeszcze tak nie dawno wydawałoby się, że każdy może po zazdrościć takiej rodziny, a tu taka niespodzianka.
- Tak myślałem, że przyjdziesz. - ojciec usiadł koło mnie. Nie odpowiedziałam, nie miałam już sił. W ciągu tych dwudziestu minut całe napięcie ze mnie zeszło. Ciekawe czy Kamil jeszcze czeka? O czym ja teraz myślę. Skup się.
- Nie nawtykasz mi? - spytał
- Jak mogłeś? - odparłam cicho
- Co? Odejść?
- Nie. Po co się wtrącasz w nie swoje sprawy?
- Z tego co wiem to jestem waszym ojcem, więc owszem moje.
- Żartujesz, to że jesteś ojcem biologicznym jeszcze nie sprawia, że będziesz nim naprawdę!
- Nie będziesz mnie chyba pouczać, jak być ojcem. Jestem dorosły !
- Dorosły, nie znaczy dojrzalszy!
- Powiedz to bratu.
- Przekaże! - uśmiechnęłam się szyderczo.
- Od jak dawna to planowałeś?
- Co?
- Całą tą szopkę, wzbogacenie się, ville, zostawienie nas? - nie odpowiedział. Tak myślałam, to nie wyszło tak nagle. Nie miałam siły. Wstałam z huśtawki i ruszyłam w stronę domu. Spodziewałam się chociaż że będzie się bronić, ale nic. Wparowałam do domu wymijając gosposie.
- Pani Białoszewska! - zaczęła staruszka
- Jestem Natalia. - odparłam
- Natalio, zrozum, najwyżej tak to musiało wyglądać. To przykre ale twój ojciec...
- Przykre? Naprawdę? Stoi Pani po jego stronie?
- Pan Białoszewski to bardzo miły...
- No tak, on Pani płaci. Do widzenia. - powiedziałam na wyjściu. Ruszyłam tą samą dróżką. W tej chwili wydawała się bez końca a ja modliłam się w duchu, żeby się już skończyła. Zamknęłam za sobą furtkę, obejrzałam się jeszcze na rezydencje. Kamil stał przy samochodzie opierając się o drzwi. To była chwila. Podbiegłam do niego i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak łzy lecą mi mimowolnie, a miałam nie płakać. Chłopak przytulał mnie, co chwile szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Miałam nadzieje, że się nie mylił.

***

Hej :) Chciałabym Was ogłosić, że jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat stanu zdrowia Luke'a to serdecznie zapraszam na moje drugie opowiadanie: http://pakt-louis-tomlinson-fanfiction.blogspot.com/ gdzie w przyszłych rozdziałach pojawią się co do tego wiadomości. Oczywiście nie w każdym mam możliwość Wam to powiedzieć, ale jeżeli będziecie śledzić Pakt to będziecie wiedzieć więcej, hahah :) Mam nadzieje, że to opowiadanie także się Wam spodoba. Do zobaczenia ♥ 


sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 3

- Natalia, Natalia! Białoszewska! - surowy głos przeniósł mnie ze słonecznego Los Angeles do szkolnej ławki. Nauczycielka stała z założonymi rękami, koło mojej ławki i patrzyła na mnie wzrokiem zabójcy.
- Do dyrektora! - odrzekła i wskazała drzwi. Cała klasa patrzyła w moją stronę, z żalem i skruchą, stałam się obiektem zainteresowania. No tak, tylko tego brakowało.
- Dzień dobry. - mruknęłam wchodząc do sekretariatu. Przy biurku siedziała krępej budowy blondynka,która była zbyt zainteresowana własnymi paznokciami, żeby mi odpowiedzieć. Zapukałam więc do gabinetu dyrektora i już po chwili usłyszałam ciche proszę. Pomieszczenie do którego weszłam wyglądało na ekskluzywny gabinet wysoko postawionego biznesmena. Już chyba wiem gdzie idą pieniądze z rady rodziców.
-  Co Cie do mnie sprowadza? - spytał nie podnosząc nawet głowy znad dokumentów
- Zasnęłam na lekcji Pani Wojciechowskiej. - odparłam i dopiero teraz zwróciłam na siebie uwagę. Dyrektor przyglądał mi się bacznie, aż wskazał ręką na krzesło. W milczeniu usiadłam na wyznaczonym miejscu i czekałam na werdykt.
- Powinnaś iść do domu. - odparł po chwili namysłu.
- Dlaczego?
- Musisz odpocząć, to był pewnie dla Ciebie duży szok.Twoja przyjaciółka jest w ciąży, twój chłopak w szpitalu...
- Skąd Pan wie?
- Twoja mama mi mówiła...
- Nie pytam o Luke'a, tylko o Wiktorie.
- Była dzisiaj z mamą w sprawie ustalenia prywatnych lekcji. - No tak! Faktycznie, mówiła, że musi coś załatwić. Cholera, za bardzo się nad sobą rozczulam. Moja przyjaciółka potrzebuje mojego wsparcia, mój brat też, a ja żyje w świecie mojej wyobraźni. Czas pogodzić się z tym co się dzieje i ruszyć dalej, to będzie najlepsze wyjście.
- Dziękuje Panie dyrektorze, ale już mi lepiej. Musze wrócić na lekcje.
- Ale, jesteś pewna.
- Tak - powiedziałam wybiegając z gabinetu. Kiedy weszłam do klasy rzuciłam przelotnie w stronę nauczycielki - Dyrektor kazał Panią pozdrowić. - i usiadłam na ławce oczekując jej reakcji. Nie lubiłam tej kobiety, była arogancka, przemądrzała i zbyt pewna siebie, więc czemu ja nie mogłam być taka.
- Słucham? - spytała patrząc w moją stronę
- Pan Dyrektor kazał.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Że prowadzi Pani w tej chwili lekcje - musiałam jakoś odreagować te ostatnie dwa tygodnie milczenia. Wojciechowska spojrzała na mnie swoim wzrokiem bazyliszka i wróciła do tematu.
***
Stałam przed domem przyjaciółki, gdy wybiegł z niego Konrad. Nie wyglądał dobrze, musiał się właśnie dowiedzieć o dziecku. Powinnam do niego podejść? Nie, nie mam teraz na to czasu. Wiktoria nie może być sama.
- Dzień dobry. - przywitałam się z jej mamą. Ta spojrzała tylko na mnie znad zlewu i odparła - Na górze. -  Ruszyłam więc do pokoju  przyjaciółki. Gdy weszłam ona siedziała na swoim łóżku, a pod oknem stał mój brat. Nie spodziewałam się jego tutaj, no ale może jednak poczuwa się do odpowiedzialności.
- Powiedziałam Konradowi. - spojrzała na mnie z oczami pełnymi łez
- Tak wiem, widziałam go.
- Mówił coś? - spytała zaskoczona
- Nie, nic. Pewnie musi to wszystko przemyśleć i ... - próbowałam jakoś ją pocieszyć
- Zerwałam z nim. - odparła twardo
- Zerwałaś? Ale jesteś pewna, że nie chcesz tego przemyśleć?
- Nie. Ustaliliśmy z Dominikiem, że zajmiemy się dzieckiem razem. - No tak mój brat i jego lekkomyślność. Czy on zdaje sobie sprawę jaki to obowiązek! Nie mówię, że powinien jej nie pomagać, ale razem?! On się nie nadaje, ona potrzebuje kogoś no nie wiem... odpowiedzialnego. Jednak przecież nie mogłam jej tego teraz powiedzieć.
- Rozumiem, ale jesteście pewni, że..
- Tak, jak tylko urodzi się dziecko zamieszkamy razem. - Dominik wtrącił się do rozmowy. On chyba oszalał.
- Razem? - nie kryłam zdziwienia
- Tak, pogadaliśmy sobie trochę i stwierdziliśmy, że damy szanse temu związkowi, a jak nie wyjdzie to zapewnimy chociaż dziecku dom. - powiedziała Wiktoria. To wszystko brzmiało, aż tak poważnie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłyśmy zwykłymi nastolatkami zakochanymi w idolach. Teraz, przyszła matka i desperatka po ukochanym.
- Czyli jesteście razem?
- Tak - odparli jednocześnie i uśmiechnęli się do siebie
- Mama wie? - to pytanie skierowałam do Dominika
- Wie od wczoraj. - To już wiem dlaczego była taka zamyślona rano
- A ojciec?
- Jeszcze nie, nie wiem jak mu to powiedzieć.
- Najlepiej prosto w twarz.
- W takim razie musimy się dowiedzieć gdzie się wyprowadził.
                                                                             ***
- Zrobiliśmy dodatkowe badania, Pani chłopak trzyma się naprawdę dobrze. Początkowo zakładaliśmy, iż serce nie wytrzyma przy aparaturze dłużej niż pół roku. Teraz wynika z badań, że jest na tyle mocne iż pociągnie rok.
- To dobrze, więcej czasu na znalezienie dawcy.
- Niekoniecznie, ponieważ pacjent ma najrzadszą grupę krwi. Ten dodatkowy rok,  może być tylko nadzieją dla rodziny..
- Twierdzi Pan, że mamy się godzić z jego śmiercią ?
- Nie godzić, bo szanse są, ale nie pokładać wielkiej nadziei.- odparł lekarz. Nadzieja, to słowo, które przewija się przez moje życie dość często. Ostatnio wierzyłam w nią kiedy "byłam" z Bartkiem.
Ta i już wszystko ustalone, mam nadzieje, że się w końcu wszystko zacznie układać - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.  No ale cóż wszyscy wiemy " Nadzieja matką głupich",  Jednak teraz, kiedy to wszystko minęło, wiem, że się opłaciło. Czasami warto wierzyć., dlatego teraz tez się nie poddam.

O mnie

Mam 17 lat. Uwielbiam siatkówkę, One Direction i 5 Seconds Of Summer. Interesuje się dziennikarstwem. A w przyszłości będę komentatorem sportowym ^^