piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 4

Kiedy wyszłam ze szpitala otoczył mnie tłum reporterów. Już myslałam, że im przeszło, przestali węszyć sensacji. Wprawdzie nigdy z nimi nie rozmawiałam, bo stanem Luke'a zajmował się menadżer jego zespołu, a wypadkiem Hemmings'a bardziej interesowały się australijskie media, które udzielały wywiadów na odległość. Jednak Polaków też nie brakowało. Musiała wyciec jakaś sensacyjna plotka, że ich się tyle tu zebrało.
- Pani Białoszewska, jak zareagowała pani na wieść o ciąży pani przyjaciółki, a zarazem dziewczyny pani brata?
-Wiedziałam czym zajmuje się Luke... - początek wyrecytowałam z pamięci aż dotarły do mnie słowa reportera. - Skąd Pan wie?!
- Niektórych rzeczy nie da się ukryć. - odparł. Już miałam rzucić się na niego, kiedy jego o wiele milszy kolega raczył mi wyjaśnić
- Pani ojciec, wydał oświadczenie, że zawiesza klub, ze względu na cytuje : Nie powściągliwość syna i zajście w nieplanowaną ciąże jego partnerki. - Nie, tego było za dużo. To, że zwyzywał mojego chłopaka, wyprowadził się od rodziny mogłam przeżyć, ale to co zrobił teraz.
- Gdzie on jest?! - wrzasnęłam
- Kto? - spytał zaintrygowany gburowaty dziennikarz
- Mój ojciec! Gdzie udzielał wywiadu?
- To tajemnica za..
- Mam w dupie wasze tajemnice!
- Pani ojciec jest w Poznaniu. - odparł sympatyczniejszy
- No proszę, aż tam go wywiało. Znacie adres?
- Za opłatą. - zaczął gbur
- Tak, jadę tam. - powiedział milszy. - Chcesz jechać? - mama tyle razy powtarzała nie rozmawiaj z obcymi a co dopiero nie jeździj. No cóż, niektórych rzeczy nie da się wpoić.
- Jadę. - powiedziałam kierując się za średniego wzrostu brunetem w stronę mercedesa.
- Jesteś do dupy dziennikarzem, nie umiesz wyciągać informacji! - krzyczał gbur. Nie mogłam się powstrzymać, odwróciłam się i pokazałam środkowy palec.
- Jak to możliwe, że nie wiesz gdzie jest ojciec?  - spytał kiedy zatrzymaliśmy się na światłach
- Trochę się ostatnio wydarzyło.
- Nie musisz mnie zbywać. Obiecuje, nie opublikuje tego.
- Nie, nie o to chodzi, po prostu nie chce do tego wracać.
- Jasne.
- Skąd się u ciebie wzięło dziennikarstwo? - spytałam no i tak się zaczął temat na cała drogę.
***
No, no całkiem niezła ta rezydencja. Stałam przed wielkim domem mojego ojca. Patrzyłam i nie dowierzałam, my mieszkaliśmy w małym domku na wsi a on był bogaczem, jednak na wyjazd klubowy kasy nie było. Dopiero teraz dotarła do mnie prawda, od dawna zamierzał nas opuścić, zbierał pieniądze udając, że nie ma zysku z klubu. W oczach stanęły mi łzy. Nie, nie będę płakać, skarciłam się sama. Nacisnęłam dzwonek przy bramie,
- Pana Białoszewskiego nie mam. Zapraszam później. - usłyszałam głos z domofonu. No tak, służba.
- Tu jego córka - odparłam oschle i już po chwili brama się otworzyła. Odwróciłam się do Kamila, który czekał przy samochodzie. Dziennikarz uśmiechnął się i skinął głową, że poczeka.
Szłam dróżką, która prowadziła do domu i rozglądałam się we wszystkie strony. Tu by się zmieściło całe osiedle, zamiast tego był trawnik z dwoma bramkami a z drugiej strony ogromne oczko wodne. Może on miał kogoś na boku?
- Zapraszam! - usłyszałam od przemiłej starszej Pani
- Gdzie ojciec? - odpowiedziałam oschle
- Pani ojciec wyjechał...
- Nie ważne, kiedy wróci? - przerwałam staruszce
- Niedługo powinien wrócić.
- Świetnie, poczekam na dworze. - powiedziałam wychodząc na tyły domu. Był tam ogromy basen wokół którego porozstawiane były leżaki jak w jakimś hotelu. Wyminęłam je i ruszyłam w stronę małego zagajnika w którym był plac zabaw. Usiadłam na huśtawce i zaczęłam się bujać. Moje myśli krążyły koło ostatnich pary lat. Jeszcze tak nie dawno wydawałoby się, że każdy może po zazdrościć takiej rodziny, a tu taka niespodzianka.
- Tak myślałem, że przyjdziesz. - ojciec usiadł koło mnie. Nie odpowiedziałam, nie miałam już sił. W ciągu tych dwudziestu minut całe napięcie ze mnie zeszło. Ciekawe czy Kamil jeszcze czeka? O czym ja teraz myślę. Skup się.
- Nie nawtykasz mi? - spytał
- Jak mogłeś? - odparłam cicho
- Co? Odejść?
- Nie. Po co się wtrącasz w nie swoje sprawy?
- Z tego co wiem to jestem waszym ojcem, więc owszem moje.
- Żartujesz, to że jesteś ojcem biologicznym jeszcze nie sprawia, że będziesz nim naprawdę!
- Nie będziesz mnie chyba pouczać, jak być ojcem. Jestem dorosły !
- Dorosły, nie znaczy dojrzalszy!
- Powiedz to bratu.
- Przekaże! - uśmiechnęłam się szyderczo.
- Od jak dawna to planowałeś?
- Co?
- Całą tą szopkę, wzbogacenie się, ville, zostawienie nas? - nie odpowiedział. Tak myślałam, to nie wyszło tak nagle. Nie miałam siły. Wstałam z huśtawki i ruszyłam w stronę domu. Spodziewałam się chociaż że będzie się bronić, ale nic. Wparowałam do domu wymijając gosposie.
- Pani Białoszewska! - zaczęła staruszka
- Jestem Natalia. - odparłam
- Natalio, zrozum, najwyżej tak to musiało wyglądać. To przykre ale twój ojciec...
- Przykre? Naprawdę? Stoi Pani po jego stronie?
- Pan Białoszewski to bardzo miły...
- No tak, on Pani płaci. Do widzenia. - powiedziałam na wyjściu. Ruszyłam tą samą dróżką. W tej chwili wydawała się bez końca a ja modliłam się w duchu, żeby się już skończyła. Zamknęłam za sobą furtkę, obejrzałam się jeszcze na rezydencje. Kamil stał przy samochodzie opierając się o drzwi. To była chwila. Podbiegłam do niego i wtuliłam się w jego klatkę piersiową. Poczułam jak łzy lecą mi mimowolnie, a miałam nie płakać. Chłopak przytulał mnie, co chwile szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Miałam nadzieje, że się nie mylił.

***

Hej :) Chciałabym Was ogłosić, że jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat stanu zdrowia Luke'a to serdecznie zapraszam na moje drugie opowiadanie: http://pakt-louis-tomlinson-fanfiction.blogspot.com/ gdzie w przyszłych rozdziałach pojawią się co do tego wiadomości. Oczywiście nie w każdym mam możliwość Wam to powiedzieć, ale jeżeli będziecie śledzić Pakt to będziecie wiedzieć więcej, hahah :) Mam nadzieje, że to opowiadanie także się Wam spodoba. Do zobaczenia ♥ 


sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 3

- Natalia, Natalia! Białoszewska! - surowy głos przeniósł mnie ze słonecznego Los Angeles do szkolnej ławki. Nauczycielka stała z założonymi rękami, koło mojej ławki i patrzyła na mnie wzrokiem zabójcy.
- Do dyrektora! - odrzekła i wskazała drzwi. Cała klasa patrzyła w moją stronę, z żalem i skruchą, stałam się obiektem zainteresowania. No tak, tylko tego brakowało.
- Dzień dobry. - mruknęłam wchodząc do sekretariatu. Przy biurku siedziała krępej budowy blondynka,która była zbyt zainteresowana własnymi paznokciami, żeby mi odpowiedzieć. Zapukałam więc do gabinetu dyrektora i już po chwili usłyszałam ciche proszę. Pomieszczenie do którego weszłam wyglądało na ekskluzywny gabinet wysoko postawionego biznesmena. Już chyba wiem gdzie idą pieniądze z rady rodziców.
-  Co Cie do mnie sprowadza? - spytał nie podnosząc nawet głowy znad dokumentów
- Zasnęłam na lekcji Pani Wojciechowskiej. - odparłam i dopiero teraz zwróciłam na siebie uwagę. Dyrektor przyglądał mi się bacznie, aż wskazał ręką na krzesło. W milczeniu usiadłam na wyznaczonym miejscu i czekałam na werdykt.
- Powinnaś iść do domu. - odparł po chwili namysłu.
- Dlaczego?
- Musisz odpocząć, to był pewnie dla Ciebie duży szok.Twoja przyjaciółka jest w ciąży, twój chłopak w szpitalu...
- Skąd Pan wie?
- Twoja mama mi mówiła...
- Nie pytam o Luke'a, tylko o Wiktorie.
- Była dzisiaj z mamą w sprawie ustalenia prywatnych lekcji. - No tak! Faktycznie, mówiła, że musi coś załatwić. Cholera, za bardzo się nad sobą rozczulam. Moja przyjaciółka potrzebuje mojego wsparcia, mój brat też, a ja żyje w świecie mojej wyobraźni. Czas pogodzić się z tym co się dzieje i ruszyć dalej, to będzie najlepsze wyjście.
- Dziękuje Panie dyrektorze, ale już mi lepiej. Musze wrócić na lekcje.
- Ale, jesteś pewna.
- Tak - powiedziałam wybiegając z gabinetu. Kiedy weszłam do klasy rzuciłam przelotnie w stronę nauczycielki - Dyrektor kazał Panią pozdrowić. - i usiadłam na ławce oczekując jej reakcji. Nie lubiłam tej kobiety, była arogancka, przemądrzała i zbyt pewna siebie, więc czemu ja nie mogłam być taka.
- Słucham? - spytała patrząc w moją stronę
- Pan Dyrektor kazał.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Że prowadzi Pani w tej chwili lekcje - musiałam jakoś odreagować te ostatnie dwa tygodnie milczenia. Wojciechowska spojrzała na mnie swoim wzrokiem bazyliszka i wróciła do tematu.
***
Stałam przed domem przyjaciółki, gdy wybiegł z niego Konrad. Nie wyglądał dobrze, musiał się właśnie dowiedzieć o dziecku. Powinnam do niego podejść? Nie, nie mam teraz na to czasu. Wiktoria nie może być sama.
- Dzień dobry. - przywitałam się z jej mamą. Ta spojrzała tylko na mnie znad zlewu i odparła - Na górze. -  Ruszyłam więc do pokoju  przyjaciółki. Gdy weszłam ona siedziała na swoim łóżku, a pod oknem stał mój brat. Nie spodziewałam się jego tutaj, no ale może jednak poczuwa się do odpowiedzialności.
- Powiedziałam Konradowi. - spojrzała na mnie z oczami pełnymi łez
- Tak wiem, widziałam go.
- Mówił coś? - spytała zaskoczona
- Nie, nic. Pewnie musi to wszystko przemyśleć i ... - próbowałam jakoś ją pocieszyć
- Zerwałam z nim. - odparła twardo
- Zerwałaś? Ale jesteś pewna, że nie chcesz tego przemyśleć?
- Nie. Ustaliliśmy z Dominikiem, że zajmiemy się dzieckiem razem. - No tak mój brat i jego lekkomyślność. Czy on zdaje sobie sprawę jaki to obowiązek! Nie mówię, że powinien jej nie pomagać, ale razem?! On się nie nadaje, ona potrzebuje kogoś no nie wiem... odpowiedzialnego. Jednak przecież nie mogłam jej tego teraz powiedzieć.
- Rozumiem, ale jesteście pewni, że..
- Tak, jak tylko urodzi się dziecko zamieszkamy razem. - Dominik wtrącił się do rozmowy. On chyba oszalał.
- Razem? - nie kryłam zdziwienia
- Tak, pogadaliśmy sobie trochę i stwierdziliśmy, że damy szanse temu związkowi, a jak nie wyjdzie to zapewnimy chociaż dziecku dom. - powiedziała Wiktoria. To wszystko brzmiało, aż tak poważnie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłyśmy zwykłymi nastolatkami zakochanymi w idolach. Teraz, przyszła matka i desperatka po ukochanym.
- Czyli jesteście razem?
- Tak - odparli jednocześnie i uśmiechnęli się do siebie
- Mama wie? - to pytanie skierowałam do Dominika
- Wie od wczoraj. - To już wiem dlaczego była taka zamyślona rano
- A ojciec?
- Jeszcze nie, nie wiem jak mu to powiedzieć.
- Najlepiej prosto w twarz.
- W takim razie musimy się dowiedzieć gdzie się wyprowadził.
                                                                             ***
- Zrobiliśmy dodatkowe badania, Pani chłopak trzyma się naprawdę dobrze. Początkowo zakładaliśmy, iż serce nie wytrzyma przy aparaturze dłużej niż pół roku. Teraz wynika z badań, że jest na tyle mocne iż pociągnie rok.
- To dobrze, więcej czasu na znalezienie dawcy.
- Niekoniecznie, ponieważ pacjent ma najrzadszą grupę krwi. Ten dodatkowy rok,  może być tylko nadzieją dla rodziny..
- Twierdzi Pan, że mamy się godzić z jego śmiercią ?
- Nie godzić, bo szanse są, ale nie pokładać wielkiej nadziei.- odparł lekarz. Nadzieja, to słowo, które przewija się przez moje życie dość często. Ostatnio wierzyłam w nią kiedy "byłam" z Bartkiem.
Ta i już wszystko ustalone, mam nadzieje, że się w końcu wszystko zacznie układać - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.  No ale cóż wszyscy wiemy " Nadzieja matką głupich",  Jednak teraz, kiedy to wszystko minęło, wiem, że się opłaciło. Czasami warto wierzyć., dlatego teraz tez się nie poddam.

O mnie

Mam 17 lat. Uwielbiam siatkówkę, One Direction i 5 Seconds Of Summer. Interesuje się dziennikarstwem. A w przyszłości będę komentatorem sportowym ^^