sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 3

- Natalia, Natalia! Białoszewska! - surowy głos przeniósł mnie ze słonecznego Los Angeles do szkolnej ławki. Nauczycielka stała z założonymi rękami, koło mojej ławki i patrzyła na mnie wzrokiem zabójcy.
- Do dyrektora! - odrzekła i wskazała drzwi. Cała klasa patrzyła w moją stronę, z żalem i skruchą, stałam się obiektem zainteresowania. No tak, tylko tego brakowało.
- Dzień dobry. - mruknęłam wchodząc do sekretariatu. Przy biurku siedziała krępej budowy blondynka,która była zbyt zainteresowana własnymi paznokciami, żeby mi odpowiedzieć. Zapukałam więc do gabinetu dyrektora i już po chwili usłyszałam ciche proszę. Pomieszczenie do którego weszłam wyglądało na ekskluzywny gabinet wysoko postawionego biznesmena. Już chyba wiem gdzie idą pieniądze z rady rodziców.
-  Co Cie do mnie sprowadza? - spytał nie podnosząc nawet głowy znad dokumentów
- Zasnęłam na lekcji Pani Wojciechowskiej. - odparłam i dopiero teraz zwróciłam na siebie uwagę. Dyrektor przyglądał mi się bacznie, aż wskazał ręką na krzesło. W milczeniu usiadłam na wyznaczonym miejscu i czekałam na werdykt.
- Powinnaś iść do domu. - odparł po chwili namysłu.
- Dlaczego?
- Musisz odpocząć, to był pewnie dla Ciebie duży szok.Twoja przyjaciółka jest w ciąży, twój chłopak w szpitalu...
- Skąd Pan wie?
- Twoja mama mi mówiła...
- Nie pytam o Luke'a, tylko o Wiktorie.
- Była dzisiaj z mamą w sprawie ustalenia prywatnych lekcji. - No tak! Faktycznie, mówiła, że musi coś załatwić. Cholera, za bardzo się nad sobą rozczulam. Moja przyjaciółka potrzebuje mojego wsparcia, mój brat też, a ja żyje w świecie mojej wyobraźni. Czas pogodzić się z tym co się dzieje i ruszyć dalej, to będzie najlepsze wyjście.
- Dziękuje Panie dyrektorze, ale już mi lepiej. Musze wrócić na lekcje.
- Ale, jesteś pewna.
- Tak - powiedziałam wybiegając z gabinetu. Kiedy weszłam do klasy rzuciłam przelotnie w stronę nauczycielki - Dyrektor kazał Panią pozdrowić. - i usiadłam na ławce oczekując jej reakcji. Nie lubiłam tej kobiety, była arogancka, przemądrzała i zbyt pewna siebie, więc czemu ja nie mogłam być taka.
- Słucham? - spytała patrząc w moją stronę
- Pan Dyrektor kazał.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Że prowadzi Pani w tej chwili lekcje - musiałam jakoś odreagować te ostatnie dwa tygodnie milczenia. Wojciechowska spojrzała na mnie swoim wzrokiem bazyliszka i wróciła do tematu.
***
Stałam przed domem przyjaciółki, gdy wybiegł z niego Konrad. Nie wyglądał dobrze, musiał się właśnie dowiedzieć o dziecku. Powinnam do niego podejść? Nie, nie mam teraz na to czasu. Wiktoria nie może być sama.
- Dzień dobry. - przywitałam się z jej mamą. Ta spojrzała tylko na mnie znad zlewu i odparła - Na górze. -  Ruszyłam więc do pokoju  przyjaciółki. Gdy weszłam ona siedziała na swoim łóżku, a pod oknem stał mój brat. Nie spodziewałam się jego tutaj, no ale może jednak poczuwa się do odpowiedzialności.
- Powiedziałam Konradowi. - spojrzała na mnie z oczami pełnymi łez
- Tak wiem, widziałam go.
- Mówił coś? - spytała zaskoczona
- Nie, nic. Pewnie musi to wszystko przemyśleć i ... - próbowałam jakoś ją pocieszyć
- Zerwałam z nim. - odparła twardo
- Zerwałaś? Ale jesteś pewna, że nie chcesz tego przemyśleć?
- Nie. Ustaliliśmy z Dominikiem, że zajmiemy się dzieckiem razem. - No tak mój brat i jego lekkomyślność. Czy on zdaje sobie sprawę jaki to obowiązek! Nie mówię, że powinien jej nie pomagać, ale razem?! On się nie nadaje, ona potrzebuje kogoś no nie wiem... odpowiedzialnego. Jednak przecież nie mogłam jej tego teraz powiedzieć.
- Rozumiem, ale jesteście pewni, że..
- Tak, jak tylko urodzi się dziecko zamieszkamy razem. - Dominik wtrącił się do rozmowy. On chyba oszalał.
- Razem? - nie kryłam zdziwienia
- Tak, pogadaliśmy sobie trochę i stwierdziliśmy, że damy szanse temu związkowi, a jak nie wyjdzie to zapewnimy chociaż dziecku dom. - powiedziała Wiktoria. To wszystko brzmiało, aż tak poważnie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno byłyśmy zwykłymi nastolatkami zakochanymi w idolach. Teraz, przyszła matka i desperatka po ukochanym.
- Czyli jesteście razem?
- Tak - odparli jednocześnie i uśmiechnęli się do siebie
- Mama wie? - to pytanie skierowałam do Dominika
- Wie od wczoraj. - To już wiem dlaczego była taka zamyślona rano
- A ojciec?
- Jeszcze nie, nie wiem jak mu to powiedzieć.
- Najlepiej prosto w twarz.
- W takim razie musimy się dowiedzieć gdzie się wyprowadził.
                                                                             ***
- Zrobiliśmy dodatkowe badania, Pani chłopak trzyma się naprawdę dobrze. Początkowo zakładaliśmy, iż serce nie wytrzyma przy aparaturze dłużej niż pół roku. Teraz wynika z badań, że jest na tyle mocne iż pociągnie rok.
- To dobrze, więcej czasu na znalezienie dawcy.
- Niekoniecznie, ponieważ pacjent ma najrzadszą grupę krwi. Ten dodatkowy rok,  może być tylko nadzieją dla rodziny..
- Twierdzi Pan, że mamy się godzić z jego śmiercią ?
- Nie godzić, bo szanse są, ale nie pokładać wielkiej nadziei.- odparł lekarz. Nadzieja, to słowo, które przewija się przez moje życie dość często. Ostatnio wierzyłam w nią kiedy "byłam" z Bartkiem.
Ta i już wszystko ustalone, mam nadzieje, że się w końcu wszystko zacznie układać - powiedziałam i ruszyłam przed siebie.  No ale cóż wszyscy wiemy " Nadzieja matką głupich",  Jednak teraz, kiedy to wszystko minęło, wiem, że się opłaciło. Czasami warto wierzyć., dlatego teraz tez się nie poddam.

2 komentarze:

  1. ;o Ale Luke nie umrze prawda?
    Czekam na kolejny i zapraszam do sb na blogi ;3
    terriblefanfic.blogspot.com/
    crueltyfanfic.blogspot.com/
    ashtonirwinfanfic.blogspot.com/
    Oczywiście mile widziane komentarze :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny.. Błagam niech będzie dobrze, niech on się obudzi <3

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Mam 17 lat. Uwielbiam siatkówkę, One Direction i 5 Seconds Of Summer. Interesuje się dziennikarstwem. A w przyszłości będę komentatorem sportowym ^^