sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 2

Minęły dwa tygodnie, od tego czasu dzień i noc spędzam w szpitalu. Siedzę przy łóżku i czekam na cud - na cud, który nie chce się wydarzyć. Wszyscy mnie tu znają, pielęgniarki co jakiś czas przynoszą mi coś ze szpitalnej kuchni i choć osobiście nigdy by tego nie tknęły, twierdzą, iż jest to lepsze niż nic. Ja jestem innego zdania. Mama przychodzi tu codziennie, stara się nie załamywać, udawać silną, ale nawet jej to nie wychodzi. W takim razie co czuje ja, co czuje Pani Hemmings? Jej jedyny syn właśnie umiera na szpitalnym łóżku i jak to lekarze mówią: Nie da się nic zrobić... trzeba czekać. Tylko czy to czekanie nie będzie gwoździem do trumny?
- Hej. Jak się trzymasz? - przyjaciółka weszła do pokoju
- Lepiej niż ty. - powiedziałam, patrząc na jej podkrążone oczy i roztrzepane włosy
- Dzięki. - odparła - Co mówią lekarze?
- Czas pokarze czy się obudzi.
- Ale bez dawcy?- zagadnęła
- Bez dawcy nie ma szans na przeżycie. W tej chwili trzyma go tylko aparatura.
- Zgłosił się ktoś?
- Nie, a do przeszczepu serca jest kolejka. Szanse są nikłe.
- Przykro mi. - powiedziała, jakby to miało zmienić wszystko w moim życiu. Nie winiłam jej za to. Musiała mieć ciężką noc. Zresztą nic nie było takie jak dawniej. Problem bycia z Lukiem po tajemnie wydawał się przy tym błahostką. Zwykłą dziecięcą zabawą.
- A tobie co? - spytałam
- Mi? Wszystko ok.
- Daj spokój. Znam Cię, wcale nie jest w porządku.
- Naprawdę, teraz masz ważniejsze sprawy na głowie niż moje problemy.
- Uwierz, gdybym nie chciała zaprzątać sobie głowy twoim problemami, żeby zapomnieć o swoich to bym nie pytała.
- Nie wiem czy to odpowiedni moment.
- Cholera! A będzie odpowiedniejszy? Myślisz, że łatwiej będzie jak już będzie po wszystkim? Jak jego już nie będzie?
- Nie o to mi chodzi.
- To o co? Co, teraz nie zrozumiem? Będę uważała za blachę?
- Nie po prostu...
- Co? Co po prostu do cholery?!
- Jestem w ciąży! - wrzasnęła, aż pielęgniarka przechodząca obok drzwi zatrzymała się wpatrując w nią.
- Co proszę?
- Próbowałam Ci to powiedzieć od półtora miesiąca, ale ty nigdy nie miałaś czasu. Bo to Luke, a to Bartek, ta upierdliwa Dunka, czy twój ojciec, a na koniec Maciek w szkole.
- O kurwa. - chodziłam po całej sali - Jak ja mogłam być taka ślepa? Na imprezach nie piłaś, nie paliłaś. No i jeszcze Konrad chciał ze mną pogadać.. jak ja mogłam być taka głupia!
- Konrad o niczym nie wie.
- Jak to? Nie powiedziałaś mu jeszcze? Od miesiąca! To na co czekasz?
- Problem w tym, że półtora miesiąca temu byliśmy w Dani.
- O nie, nie, nie. Nie chcesz mi powiedzieć? Widziałaś się tam z nim tak? Był tam przecież na jednych zawodach.
- Nie do końca.
- Jak to nie do końca? Przecież go widziałam
- No tak był, ale nie spaliśmy ze sobą.
- No tak. Czyli kto jest ojcem? - spytałam załamana. Bo co mogło mnie bardziej dobić niż to? Nic.
- Dominik - A jednak coś mogło.

***

Mam krzątała się w kuchni. Prawdopodobnie gotowała coś dla maluchów,bo czuć było przypalone paluszki rybne. Nigdy nie wiedziała kiedy ściągnąć je z patelni.
- Natalia! - krzyknęła siostrzyczka na mój widok
- O kochanie! - mama wydawała się zaskoczona. No cóż, ostatnio nie byłam tu częstym gościem, ale, żeby aż tak - Przyszłaś coś zjeść?
- Nie, już jadłam. - skłamałam - Przyszłam do Dominika. - matka spojrzała na mnie zaciekawiona - Przekładnia poszła w motorze..
- Dobra, ok tyle mi wystarczy. Jest na górze. - powiedziała. No tak, nie miała pojęcia o czym mówię, to ucięła. Dwadzieścia punktów za spryt mogę sobie spokojnie dopisać. Chyba wariuje. 
- Masz dziewczynę? - spytałam na wstępie, a on wpatrywał się we mnie dziwnie. No tak chyba trzeba było poczekać co mi miała Wiktoria do powiedzenia. On nic nie wie. Trudno. Było minęło.
- Nie. - odparł powoli
- To już masz.
- Słucham?
- Chociaż nie wiem, czy to będzie tylko dziewczyna. Myślę, że teraz tak, ale potem pewnie ślub i ...
- Stój! O czym ty mówisz!
- Nie krzycz bo się mama dowie. - uciszyłam go
- Natalia powiedz mi o co Ci chodzi.
- O Wiktorie.
- A no tak. - odparł
- Czyli kojarzysz? To dobrze.
- Powiedziała Ci?
- Tak.
- To był tylko jeden raz... tak jakoś wyszło!
- Super, bo nie wiem, czy wiesz ale tak jakoś wyszło, będziesz ojcem.
- Co?!
- Mówiłam, nie krzycz.
- Żartujesz prawda? To kara! Tak? Mam się wystraszyć, żeby to się nie powtórzyło!?
- Uwierz, że gdyby kara zależała ode mnie, to nie wyglądałaby w postaci dziecka.
- Nie wierze. - bronił się przed własnymi myślami. Jakie to urocze.. Co ja gadam. Matko, zaczynam cieszyć się ludzkim nieszczęściem nie jest dobrze.
- Chcesz zadzwonić? Może ona ma Ci to wytłumaczyć?
- Co wytłumaczyć? - mama weszła do pokoju. A mówiłam mu, żeby się nie darł.
- Że, tą przekładnie w motorze nie rozwaliłam ja. Tylko on - powiedziałam wychodząc. Resztę historii, niech już on wymyśli.

2 komentarze:

  1. Omg! To dowaliłaś z tą ciążą.. Musi się znaleźć dawca, bo nie przeżyje tego..

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Mam 17 lat. Uwielbiam siatkówkę, One Direction i 5 Seconds Of Summer. Interesuje się dziennikarstwem. A w przyszłości będę komentatorem sportowym ^^